Odnalazłam swoje nemezis! O tym co działo się na Rock For People – Dzień 1

2015 June 15 | Sylwia


W ramach wstępu dobrze byłoby zacząć od szybkiego przypomnienia „co, jak i gdzie” w przypadku tegorocznej edycji czeskiego festiwalu Rock For People. Wydarzenie to od roku 2015 podzieliło się na dwie osobne imprezy. Pierwsza z nich to ta odbywająca się od ponad 20 lat w Hradec Králové, której formuła nie została naruszona – zmieniła się jedynie jej data, bo festiwal przeniesiono na początek czerwca (W latach ubiegłych odbywał się w Lipcu). To właśnie o tym wydarzeniu rozpiszę się poniżej, więc przygotujcie popcorn bo pewnie będzie to długi tekst. A powracając do podziału, druga impreza zyskała końcówkę – Europe i odbędzie się w miejscowości Pilzno wraz z początkiem Lipca. Oba wydarzenia ciągną się przez trzy dni i wzbogacone są o pola namiotowe pełne ‘atrakcji’ – jak to zwykle na polach bywa. To by było chyba na tyle jeżeli chodzi o wprowadzenie w temat, jeżeli jednak ktoś czuje się nie doinformowany polecam zerknąć TUTAJ, a teraz przejdźmy do problemów komunikacyjnych i pierwszego dnia, pierwszej części festiwalu.

Już w pierwszym akapicie wyjaśnię dlaczego Język Czeski stał się moim Nemezis – Zdaję sobie sprawę, że części z was raczej nie interesuje ten zacny problem polecam wtedy pominąć dalszą część i przejść do kolejnego ustępu tekstu (: … Otóż wszystko związało się z faktem mojego porozumiewania się z ludźmi w czasie festiwalu. Nie przepadam za używaniem polskiego poza granicami kraju wiedząc, że i tak będzie to rozmowa na poziomie 25% zrozumienia (Słowacja sprawia, że nabiera się dziwnych doświadczeń życiowych) – okazuje się jednak, że w Czechach na nic zdał mi się angielski, polski czy znienawidzony przez mą osobę niemiecki, po prostu nie da się tam dogadać no nie da. Cieszę się, że mieszkam niedaleko i mogłam ściągnąć kawalerię z autem, bo pewnie nie udało by mi się ostatecznie kupić tego biletu na pociąg w kasie / u konduktora. Wstałam rano, ogarnęłam się pojechałam ładnym podstawionym autobusem (akurat to było pięknie ogarnięte) na dworzec kupić bilet upoważniający do podróży koleją na kolejny dzień w okolicach 5-tej rano (!). Od pani w okienku dowiedziałam się, że pociąg jedzie dopiero dzień później (jest w rozkładzie na dzień wyjazdu), że jest droższy niż ustawa przewiduje, że generalnie jak mam na ekranie smartfona dzień 7 czerwca to znaczy, że tego dnia chce jechać (brak dostępu do internetu, wracałam dzień wcześniej) – na nic zdały się moje tłumaczenia po polsku, rusku, angielsku i w każdym innym języku jaki przyszedł mi na myśl, że po prostu chciałabym kupić bilet na wcześniejszą datę. NIE Pani nie sprzeda mi cholernego kawałka papieru za coś koło 300 koron, dziękuję następnym razem jadę rowerem, deskorolką albo zrobię prawo jazdy bo nerwowo na bank tego nie wytrwam. Chyba, że mamy na sali tłumacza z języka czeskiego jak tak to zapraszam do konsultacji (: Oczywiście na terenie festiwalu także panuje wszech obecna dyskryminacja obcokrajowców – tyle dobrze, że czytać po Czesku daję radę a więcej ‘kontaktów’ nie potrzebowałam.

A teraz wracając już do tematu samego festiwalu i pozostawiając daleko za sobą zagadnienia lingwistyczne, pierwszy występ na jaki udało mi się wybrać po przyjeździe do Hradec Kralove to koncert brytyjskiej grupy The Feud. Panowie jak na mało (ale jak to?!) znaną jeszcze kapelę zgromadzili przed „Red Bull Tourbusem” całkiem niezłą gromadkę ludzi, którzy przyjechali na coś innego aniżeli AA. Jeżeli chodzi o set miałam przyjemność kojarzyć mniej więcej połowę utworów w tym najnowszy singiel „This Is love” (poniżej), to całkiem spory sukces gdy nie słuchasz takich rzeczy na co dzień a dodatkowo zespół dopiero szykuje się do wydania debiutanckiego albumu. Jedyną wadą jaką udało mi się wyszukać na siłę, bym się zbytnio nie rozpływała to kolejność kawałków „It Ain’t Right” i „Rip It Up”, które także pojawiły się w czasie setu. Gdyby zamienić je miejscami na setliście byłobby wręcz idealnie. W każdym razie po występie Brytyjczyków z tym przecudownym wręcz nagłośnieniem połączonym z chwytliwymi kawałkami złego słowa nie mogę powiedzieć. Zwalili mnie na kolana i udowodnili, że należy ich oglądać jak najczęściej się tylko da. Polecam się zapoznać!

Dalej miałam już znacznie mniej przyjemne starcie ze szwedzką grupą Deathstars… Zgaduję, że mają swoich fanów i kogoś taki rodzaj muzyki i scenicznego wyglądu przekonuje, do mnie to jednak nie trafia. Oglądałam z ciekawości czy biała farba wytrzyma panującą temperaturę – wytrzymała! (: Warto dodać, że ambicja tekstów, w tym „… Death Dies Hard …” była wybitna a po głębszym zastanowieniu określiłabym panów jako połączenie Black Veil Brides / Marilyn’a Manson’a / Kiss i ewentualnie te 25% indywidualności (ze względu na basistę z dredami po pas i twarzą o kształcie jakiego koń by się nie powstydził). Ku mej radości nie był to specjalnie długi występ a po chwili przerwy miałam się relaksować patrząc na ROAM… jakież było moje zdziwenie gdy okazało się, że ich nie zobaczę! … Tutaj następuje miała piekielność organizacji zapewniającej, że wszystkie aktualizacje line-up’u będą wywieszane nie tyle w namiocie prasowym ale i ogólnie dla ludzi przebywających na terenie imprezy. Jak to się stało, że będąc praktycznie wszędzie (włącznie ze wspomnianym namiotem czy kiblem → to nie amerykański film takie wizyty są wymagane) nie wiedziałam o tych zmianach? Otóż jestem szczęśliwą posiadaczką polskiej karty sim bez internetu za granicami kraju to po raz (tak informowano czechów), po drugie będąc w punkcie prasowym wszędzie można było zobaczyć pierwotny układ występów, zero informacji o jakichkolwiek zmianach. Ok trudno przeżyję sprawdzę po powrocie do kraju kto pokazał się zamiast Brytyjczyków – bo oczywiście byli to Czesi mówiący do swoich rodaków w języku ojczystym, więc wyłapanie nazwy byłoby nie lada sukcesem… Teraz już wiem, że była to grupa Donnie Darko, która a i owszem do najgorszych nie należała ale nastawiłam się jednak na coś zupełnie innego i było mi nieco smutno z tego powodu. Jeżeli chodzi o muzyczną stronę występu to po raz pierwszy i nie ostatni w trakcie festiwalu przekonałam się, że stary hangar nie jest najlepszym miejscem na prezentowanie swoich umiejętności ze sceny (istnieje też możliwość, że po prostu jestem głucha po latach słuchania łomotu) ale ostatecznie kapela sprawiła, że zachciałam przyjrzeć się bliżej ich twórczości już w zaciszu czterech ścian mojego mieszkania.

Temperatura powietrza spada, słońce zachodzi pora na wyjście z krypt i koncert zespołu Asking Alexandria. Widziałam ich wcześniej nie raz, nie dwa, nie trzy a skromne cztery więc byłam niesamowicie ciekawa jak zmiana wokalisty sprawdzi się na koncertach, gdyż Danny powiedzmy sobie szczerze do najlepszych nie należał. Nie oczekiwałam oczywiście cudu, bo jak wszyscy wiemy Denis to wokalnie młodsza kopia poprzedniego wokalisty (tudzież bardzo starał się na początku swojej kariery wywierać takie wrażenie) ale pozytywnie mnie zaskoczył. Pierwszy raz byłam w stanie poznać piosenki po tekstach, a nie jak do tej pory jedynie po melodii. Do tego udawało mu się uzyskać zbliżone do orginału studyjnego brzmienie, dzieki czemu powyższe zdanie ma rację bytu. Oczywiście nie mogło zabraknąć standardowego minusa, będąc jedną z większych gwiazd wieczoru kapela nie tylko zagrała krótki set ale także nie zaplanowała bisu – czyżby Denis nie opanował więcej utworów, czy grupa nadal uważa się za lepszych od wszystkich? Tego już nie wiem 😉 Reasumując nie jestem wielkim fanem tej kapeli, być może jednak ostatnie zmiany wyjdą im na dobre (o ile nie będą już nagrywać takich płyt jak „From Death to Destiny„ i przestaną w końcu zachowywać się jak gwiazdeczki).

No i na zwieńczenie tego dość długiego dnia, ostatnia kapela niezawodne The Color Morale. Amerykanie mieli co prawda nieszczęście występować w tym samym miejscu do zastępcy Brytyjczyków z ROAM, jednak na to by zobaczyć ich na scenie ponownie czekałam od dłuższego czasu i nic nie było w stanie mnie zniechęcić. By usłyszeć co wokalnie potrafi Garett Rapp a potrafi naprawdę wiele (takich ze świecą szukać) podziałałam z zatykaniem uszu i oto jestem. Pomijając te lekkie niedogodności występ znalazł się tego dnia spokojnie na najwyższym stopniu podium towarzysząc The Feud. Grupa okazała się mieć genialny kontakt z publiką, która w większości przyszła wypełnić sobie czas nie znając kapeli a wyszła już zupełnie inaczej postrzegając prezentowaną przez TCM muzykę. Do tego nie zrównoważona ilość kawałków nowych i starych, dzięki czemu nic co ważne nie zostało pominięte. Na koniec dodam, że widząc zespół na żywo drugi raz utwierdziłam się w przekonaniu iż “Strange Comfort” w wersji live to coś pięknego…

Koniec części pierwszej, na część drugą trochę poczekacie -> leczę się z lenistwa, pozdrawiam.

Komentarze: