
Jak to się robi u naszych południowych sąsiadów? Relacja z Rock For People 2019.
2019 August 16 | SylwiaNasz tegoroczny wypad na Rock For People do czeskiej miejscowości Hradec Kralove rozpoczęliśmy od koncertu Australijczyków The Amity Affliction. Nie ukrywam, że moje nastawienie było raczej negatywne biorąc pod uwagę ich poprzednie występy jakie miałam okazję widzieć. Okazuje się jednak, że panowie mają dni lepsze i gorsze, a co za tym idzie tym razem było znacznie lepiej aniżeli ostatnio. Wokale i instrumenty odpowiednio nagłośnienie zrobiły całą robotę, niestety tylko dobór utworów pozostawił lekki niedosyt. Nowe kawałki jak chociażby „Feels Like I am Dying” nie kupiły mojego serca ani w wersji studyjnej ani w wersji na żywo. Szczęście w nieszczęściu pomiędzy nowymi numerami kapela uchwyciła też świetne starsze utwory jak chociażby „Open Letter”.
Oczywistą rzeczą jest, że w przerwie pomiędzy interesującymi nas koncertami należało pozwiedzać teren festiwalu. Na uczestników imprezy czekało nie tylko palące słońce (za dnia), ale także masa dobrego jedzenia, basen i co najważniejsze dla lubiących procenty bar na każdym kroku. Dla przyjezdnych z innych państw nadarzyła się również okazja do przetestowania Czesko-słowackiego następcy Coca-Coli, Kofoli – Co ciekawego tego pierwszego napoju nie dało rady znaleźć na terenie lotniska. Z naszymi kubkami pełnym czeskiego następcy najsławniejszego napoju gazowanego udaliśmy się na występ You Me At Six. Pop punkowa kapela udowodniła, że nie trzeba grać metalu by pojawiło się przysłowiowe pier___, była to jednak wada gdyż nagłośnienie instrumentów było po prostu za bardzo podkręcone (generalny problem namiotu Europa 2). Przez co wokale trzeba było dodać sobie przy pomocy wyobraźni, bo Josha momentami nie dało się usłyszeć. Zaskoczył jednak przy „Bity My Tongue” gdzie idealnie zastąpił Oli’ego Sykes’a z Bring Me The Horizon (po cichu mieliśmy nadzieję, że Oli osobiście zaśpiewa te partie skoro grali na tym samym festiwalu tego samego dnia, ale nie zaszczycił publiki swoją obecnością). Skłamałabym jednak gdybym powiedziała, że mi się nie podobało – występ był świetny po prostu niedostosowany do warunków panujących pod ogromnym namiotem. Nieco lżejsze już Kodaline w tym samym miejscu z nagłośnieniem poradziło sobie znacznie lepiej. Płaczliwe piosenki irlandzkiego zespołu jak na ironię uświetniły nasz wieczór. „The One”, „Worth It” czy „All I Want” to po prostu idealnie brzmiące utwory, do których po prostu nie da się nie tupnąć nóżką. Po raz kolejny polecam wam na chwilę zapomnieć o standardach i udać się na ich koncert.
W czasie koncertu You Me At Six zabrakło nam wokalisty Bring Me The Horizon, ale w końcu i na nich przyszła pora. Od czasu kiedy ostatni raz miałam okazję oglądać Brytyjczyków wiele się zmieniło i chociaż byłam przekonana, że „Amo” okaże się dla nich strzałem w kolano to zespół w istocie zrobił ogromny krok do przodu. Tyle, że robiąc ten krok ominęli istotną przeszkodę jaką było cięższe granie jednocześnie sięgając bez oporów po powszechnie ‘lubiany’ mainstream. Pomimo obrania bardziej łagodnego i przyswajalnego kierunku, to zespołowi trzeba jednak oddać, że ten format się u nich sprawdza. Muzyka, która odgrywa momentami rolę drugoplanową w czasie występu jest dobrze zagrana, a show po prostu porywa tłumy.
Jeżeli ktoś z was wybrał się do Czech z myślą o zjawiskowej pogodzie i ciepłych nocach to zdecydowanie nie trafił w dziesiątkę. O ile za dnia pogoda nie doskwierała, a nawet była przyjemna, o tyle w nocy stała się nie lada problemem. Musimy więc przyznać się do naszej słabości – gdyż ostatecznie wybraliśmy ciepło domu ponad namiot. Jednak dla chcącego nic trudnego i ostatecznie na festiwalu jeszcze się pojawiliśmy. Dzień trzeci, niestety już ostatni rozpoczęliśmy od występu młodej szwedzkiej formacji Normandie. Grupa ta ma w swojej dyskografii dwa studyjne krążki, jednak dopiero z drugim z nich (tj. “White Flag”) powoli rozpoczęła wspinanie się po szczeblach kariery. Ich studyjny materiał nie odbiega jakością od innych zespołów o podobnym wydźwięku, a koncertowo pokazują, że mają naprawdę duży potencjał. Utwory ze wspomnianego już drugiego albumu w czasie tego występu bardziej przypadły mi do gustu, dlatego też poniżej znajdziecie tytułowy kawałek. Mówiąc dość ogólnikowo zespół w czasie tego koncertu stanął na wysokości zadania i zdecydowanie jest godny sprawdzenia.
Kolejny festiwalowy koncert okazał się być dla mnie nie mniej zaskakujący aniżeli poprzedni. Brytyjska formacja Shvpes bo to o niej mowa, do tej pory kilkukrotnie przewinęła się przez moje playlisty, nie robiąc na mnie większego wrażenia. Tymczasem okazuje się, że pomimo innowacyjnych połączeń stylistycznych w swoim materiale potrafią sprzedać się na żywo lepiej aniżeli w studiu. Nawet nie najlepsze nagłośnienie w ogromnym namiocie nie odebrało im siły przebicia, podobnie z resztą było w przypadku Frank Iero and The Future Violents. Były gitarzysta My Chemical Romance rozpoczął pracę nad swoim najnowszym projektem stosunkowo niedawno, przez co pierwszym i zarazem najnowszym efektem współpracy muzyków jest debiutancki album “Barriers” z tego roku. Niedobór materiału nie powstrzymał jednak formacji przed pokazaniem jak powinno się grać przed zgromadzoną publiką. Jedynym mankamentem tego występu jest wspomniane wcześniej nagłośnienie. Zbyt mocno podkręcone instrumenty w połączeniu z dźwiękiem odbijającym się po całym namiocie ograniczyły słyszalność wokali do minimum – a szkoda.
Na koniec zostało nam najlepsze i najbardziej męczące czyli Manic Street Preachers i Franz Ferdinand. Obie grupy występowały na głównej scenie przy czym występujący wcześniej Manic Street Preachers uśpili publikę, po to by gwiazda wieczoru mógła ją obudzić swoimi skocznymi numerami. Jeżeli ktoś jest z nami nieco dłużej to pamięta, że Walijczycy nie należą do moich ulubieńców, a ich muzyka służy mi bardziej do odpoczynku przed kolejnymi wydarzeniami. Tak samo było i tym razem. Wypoczęta i radosna mogłam oddać się przyjemności słuchania Franz Ferdinand. Szkocki zespół powstały na początku lat dwutysięcznych nie jednokrotnie przewijał się przez festiwale czy grywał klubowe koncerty w Polsce – Mi jednak pierwszy raz udało się na nich trafić właśnie na tegorocznej edycji Rock For People. Panowie zaprezentowali materiał zarówno z nowych jak i starych wydawnictw – pokazując jednocześnie, że gdy umie się grać to różnice stylistyczne i zmiany nie mają najmniejszego znaczenia. Na tak zagrane koncerty po prostu warto się wybierać!
Podsumowując… Festiwal, zarówno ten jak i każdy inny to mnóstwo bodźców dostarczających nam muzycznych przyjemności. Warto jednak pamiętać, że za tym zawsze chowają się jakieś niedogodności – pogoda, brak jedzenia czy tłumy ludzi. Jak to się mówi dla chcącego nic trudnego, a mi pozostaje marzyć, że w czasie kolejnej edycji pogoda nie będzie grała z nami w kotka i myszkę 🙂
Do zobaczenia za rok!