Recenzja: Bring Me The Horizon – “Amo”
2019 January 22 | SylwiaJedna z najbardziej wyczekiwanych płyt ostatnich miesięcy, najnowsze wydawnictwo Bring Me The Horizon już na dniach trafi w nasze ręce. Angielska grupa od kilku lat niezmiennie wzbudza wokół swojej twórczości nie małe kontrowersje dzięki czemu powinniśmy być przygotowani na wszelkie zmiany. Jednak czy aby na pewno? Moją opinię na temat albumu “Amo” możecie przeczytać poniżej.
Kawałek „I Apologise if You Feel Something”, który zapoznaje nas w powyższą płytą jest numerem do jakiego ciężko się ustosunkować. Z jednej strony pełni on rolę bardzo długiego intro, z drugiej zdaje się aspirować do bycia ‘pełnowartościowym’ utworem. I zależnie, na którą wersję by się zdecydować albo jest to lekko przekombinowane ale skuteczne wprowadzenie w płytę, albo jeden z jej najsłabszych elementów. Niestety (albo stety) ja osobiście skłaniam się ku drugiej wersji, uważam, że zespół na tyle wszechstronny było stać na to by lepiej rozpocząć to wydawnictwo. Tą konkluzją gładko przechodzimy w temat najgorszych elementów tego longplay’a czyli smaczków ukrytych w utworach “Ouch”, “Why You Gotta Kick Me When I’m Down?”, “Fresh Bruises”, czy “Mother Tongue”. To właśnie te cztery numery sprawiły, że mocno zastanawiałam się nad swoją ogólną opinią dot. “Amo”. Pierwszy z nich zdaje się być fragmentem muzycznym wciśniętym na siłę w resztę materiału, byleby sam album był dłuższy. Podobnie sprawa ma się z “Fresh Bruises” z tą różnicą, że ten numer jest nieco dłuższy od poprzednika. Tymczasem “Mother Tongue” to mało porywająca ballada ze względnie urzekającym ‘wyjącym refrenem’, a “Why You Gotta Kick Me When I’m Down?” serwuje słuchaczom porcję rapu w stylu Post Malone. Jednak gdyby z całej tej czwórki próbować wyłonić najmniejsze zło to skłoniłabym się właśnie ku ostatniej piosence. Utwór ten jest dobrze skomponowany i ma w sobie coś chwytliwego, tak się jednak złożyło, że moja osobista awersja do rapu wzięła nad nim górę.
O dziwo po jaśniejszej stronie tej najnowszej propozycji zespołu znalazły się wszystkie single, które do tej pory mieliśmy okazję usłyszeć. Początkowo numery te wydawały nam się największym złem, tymczasem „Medicine”, „Mantra” a także „Wonderful Life” są dobrze zagranymi utworami pełnymi charakterystycznych dźwięków i porywających melodii. Warto też dodać, że są to jedne z nielicznych tutaj piosenek, w których da się jeszcze usłyszeć gitary czy perkusję. Anglicy w dużej mierze postawili tym albumem na elektronikę efektem czego pojawia nam się między innymi “Nihilist Blues”. Utwór ten należy do zdecydowanie najdziwniejszych kompozycji tego wydawnictwa i jednocześnie jest tym najlepszym. I chociaż bardziej przypomina coś z repertuaru Health czy Modestepu, to ma w sobie coś wyjątkowo porywającego. Nie najgorzej wypadają też numery “In The Dark” i “Sugar Honey Ice & Tea”. Pierwszy z nich melodię ma dość ograniczoną i spokojną, ale nadrabia wokalnie i tekstowo komponując się w spokojną, chwytliwą całość. Druga ze wspomnianych piosenek podaje nam nie tylko idealny przepis na zdrowotną herbatkę, ale też serwuje nam odrobinkę mocniejszego grania. Tekstowo nikt się tutaj nie popisał (la la la) jednak jest to jedna z najbardziej chwytliwych pozycji tej płyty… Grzebiąc dalej znajdziemy też “Heavy Metal”, gdzie oczywiście stan faktyczny ni jak ma się do tytułu. Ironią losu jest to piosenka z elektroniką, rapem i beatboxem, a do tego odnosi się do przynajmniej części z nas. Tekst wspomina tutaj o obawach związanych ze zmianą stylu gry kapeli i tego jak ustosunkują się do tego fani. Mimo paru fragmentów gorszych (jak np. wspomniany beatbox) ten kawałek jest całkiem przyzwoity, ba zawiera nawet 5 sekundowy smaczek – tak na pożegnanie z krzykami.
Tuż po pierwszym odsłuchaniu “Amo”, długo się nie zastanawiając stwierdziłam, że ostatni utwór tego albumu nie nazywa się „I Don’t Know What To Say” bez powodu. Chociaż geneza tegoż kawałka jest oczywiście inna to sam tytuł idealnie oddaje moje pierwsze wrażenie po starciu z całą płytą. Jak się oczywiście okazało moja opinia z czasem się ukształtowała, a wspomniany kawałek z klasycznymi brzmieniami jest jedną z nielicznych ballad, których słuchać można bez końca. Podsumowując wydawnictwo posunę się do stwierdzenia, że do tego dość specyficznego materiału da się przyzwyczaić i z czasem odkryć w nim coś interesującego. Każdy utwór zawarty na tym longplay’u ma w sobie coś specyficznego i chociaż uważam, że rap to zdecydowana przesada to poszczególne utwory ratują jego całokształt. Ostatecznie album ma u mnie solidne 3.5/5
Ps. Jak tak dalej pójdzie to za rok BMTH będziemy oglądać jako gwiazdę wieczoru na Tomorrowland a nie Rock Am Ring 😉