
O tym jak podbijałyśmy Wrocław, czyli relacja z koncertu Kingdom of Giants & Burning Down Alaska
2015 April 7 | AniaPodróże małe i duże, czyli o tym jak próbowałyśmy podbić stolicę Dolnego Śląska
Przez przeprowadzkę i nadmiar nowych obowiązków dawno już nie udało mi się być na żadnym koncercie szczególnie w gronie powiększonym o innych redaktorów tej strony. Na wyjazd z domu cieszyłam się więc niesamowicie, nawet jeżeli wiązało się to z całonocnymi wojażami po mieście, by doczekać się upragnionego powrotu do swoich miejscowości. Bo w końcu jesteśmy ekipą dorosłych ludzi, na co nam nocleg, poczekamy na dworcu. Taaa… Tutaj muszę wtrącić przestrogę – Pamiętajcie zawsze, ale to zawsze, taka decyzja kończy się narzekaniem na dosłownie każdy możliwy detal otoczenia, często anginą albo innym ścierwem, przy tym nie zapominając o debilach, stop, ludziach z rozumem wielkości orzeszka na waszej drodze. Dodatkowo Wrocław w środku tygodnia, podobnie z resztą jak i Poznań, czy inne polskie miasta na noc zamieniają się w miasta duchów. Doświadczenie żywej duszy na ulicy graniczy z cudem, a jedyne towarzystwo jakie oferuje dworzec to biedni ludzie odrzuceni przez PKP, czekający na przesiadki, gdyż nic do 5-tej rano nie jeździ. Tak było i tym razem, Środa jak się okazuje nie pozbawiła jednak ludzi chęci do zabawy na koncertach (tylko oni mają do domu blisko, zdrajcy…). Ale o tym już się za chwilę przekonacie czytając dalej ten post.
10 niezawodnych sposobów na zgubienie się w wielkim mieście, czyli krótka rozprawa o tym jak to jest nie mieć wbudowanego nadajnika GPS w głowie
Jako “typowe” zamiejscowe kobiety do miasta przybyłyśmy dobre 5-6 godzin przed koncertem. Nie obyło się bez zwiedzania galerii handlowych i kupowania rzeczy w pełni niepotrzebnych do przeżycia. Pobawiłyśmy się także trochę w turystki i zwiedziłyśmy nieco wrocławskich zabytków. Oczywiście nie byłybyśmy sobą, gdyby ta podróż nie odbyła się bez przygód. To już chyba tradycja, że znalezienie klubów sprawia nam trudności. Tym razem jednak mapa, a nawet GPS okazały się nie być naszymi sprzymierzeńcami. Aż w tym momencie żałowałam, że Bóg, czy jakiś inny stwórca, nie wbudował mi do mózgu jakiejś większej orientacji w terenie. Cudem udało nam się trafić, a nawet nie spóźnić. Ciemna Strona Miasta jest ukryta lepiej niż Bi Nuu w Berlinie… Oba kluby jak najbardziej na widoku, ale podobnie jak stacja metra w Stolicy Niemiec nie jest oczywista, tak tutaj wielki baner jest mało widoczny. Zdaje się od pracy przy komputerach nasz wzrok wysiadł tak samo jak nogi po zrobieniu paru ładnych kilometrów, ale nie o tym ma być mowa… Nasze przygody w drodze, czy na dworcu opiszę osobno na naszym blogu. Przejdźmy do koncertu, gdzie główną gwiazdą wieczoru była amerykańska grupa Kingdom Of Giants, po raz pierwszy goszcząca w Europie. Towarzystwo także mieli nie byle jakie, niemieckie Burning Down Alaska, a do tego dwie kapele rodem ze stolicy Dolnego śląska April In Pieces i Netherless.
O koncercie słów kilka. Część I: Prosto z naszego rodzimego podwórka
To właśnie ostatnia z wymienionych kapel rozpoczynała przygrywanie tego wieczoru. Wrocławianie nam szerzej nie znani. Nie możemy więc na temat ich muzyki powiedzieć za wiele, warto jednak wspomnieć by panowie nadal rozwijali się w obranym przez siebie kierunku. Chociaż nie specjalnie udało im się trafić w nasze gusta. Jednak zawsze warto wspierać nasze rodzime kapele, zwłaszcza te, które dopiero rozpoczynają swoją działalność. Jeżeli chodzi o ludzi, których przy każdym kolejnym zespole robiło się mniej, to większość zapewne obeznana bawiła się świetnie. Wyjątek stanowiły koleżanki, panny na wydaniu czy kto to tam stał przed nami, one niespecjalnie dobrze się bawiły – ew. połknęły kij od miotły. Ja obstaję przy wersji, iż kij był smaczny, a wydać za mąż się trzeba stąd też pomysł przychodzenia na koncerty w sukienkach, spódnicach i z tapetą, która rozpłynie się w takim zaduchu w tempie ekspresowym.
Drugim wykonawcą, który zawitał na scenę w Ciemnej Stronie Miasta, był ponownie jak i kapela ustępująca zespół wywodzący się ze stolicy Dolnego Śląska. Grupa skrywająca się pod szyldem April In Pieces podobnie jak i pierwsza nie jest nam szerzej znana i nie wiemy co dokładnie możemy powiedzieć na temat zaprezentowanych utworów. Mamy przestrogę, że przed wydarzeniem należy się zapoznać z dostępnym w zakątkach sieci materiałem. Udało nam się jednak rozpoznać najnowszy singiel (?), który jakiś czas temu gościł również i na naszej stronie. Skoro udało nam się wychwycić nawet taki kawałek dobrej nuty, to występ ogólnie uznajemy za udany. Dodatkowo wielkie uznanie należy się Adasiowi, nowemu perkusiście grupy, który ogarnął materiał w ekspresowym tempie. Chociaż z tego jakie informacje do nas docierają, nie pozostał z kapelą na dłużej i obecnie ci poszukują kolejnego członka ekipy – szkoda!
O koncercie słów kilka: Część II: Amerykańsko – Niemieckie starcie muzyków
“Zagraniczna strona” tego koncertu rozpoczęła się od występu Burning Down Alaska. Niemcy przyjechali do nas promować swoją debiutancką EP-kę “Values & Virtues”. Nie ukrywam, że nie mogłam doczekać się ich występu. Ich najnowsze wydawnictwo zrobiło na mnie ogromne wrażenie, dlatego też ciekawa byłam ich występu na żywo. Chyba nie muszę dodawać, że spełnili moje oczekiwania, a nawet przewyższyli poprzeczkę, którą im postawiłam. Swój występ rozpoczęli od jednego ze swoich najbardziej popularnych singli, czyli “Brighter Days”. Już od pierwszych minut można było czuć niesamowitą energię płynącą ze sceny. Także publiczność, głównie w męskiej części, bardzo dobrze bawiła się pod sceną. My postanowiłyśmy nie być gorsze i dodałyśmy odrobinę żeńskiego pierwiastka, do ludzi skaczących i śpiewających wraz z wokalistą. Największe poruszenie wśród zebranych miało miejsce, kiedy muzycy ogłosili, że zagrają “Savior”. Chyba nie było osoby, która nie śpiewałaby razem z kapelą refrenu tej piosenki. Podobnie było przy zagranym już bardziej na koniec “Monuments”. Wśród ich występu nie zabrakło także moich dwóch ulubionych piosenek, którymi są: “Reality & Fiction” oraz “Trophies”. Swój występ zakończyli zagraniem swojego najnowszego singla zatytułowanego “Phantoms”. Jednak sześć piosenek, które zostały przygotowane przez Niemców, dla polskiej publiczności były niewystarczające. Dlatego wszyscy zgromadzeni zaczęli domagać się czegoś więcej. Muzycy usłuchali naszej prośby i na bis wykonali jeszcze jedną ze swoich starszych piosenek. Po nich nadeszła pora na gwiazdę wieczoru, czyli Kingdom of Giants.
Kingdom of Giants jest kapelą, której poczynania śledzę od momentu wydania przez nich debiutanckiego albumu “Every Wave of Sound” w 2013. Dlatego kiedy dowiedziałam się, że Amerykanie podczas swojej pierwszej europejskiej trasy odwiedzą także Polskę, wiedziałam, że muszę tam być. Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych muzycy swoje wystąpienie rozpoczęli od dwóch utworów pochodzących z ich najnowszego wydawnictwa “Ground Culture”. Mam tutaj na myśli kawałek “Lion’s Mouth”, a także tytułowy utwór. Jednak od pierwszych taktów z brzmieniem kapeli było coś nie tak. Niby muzycy dają radę, wokalista także, jednak nagłośnienie coś się tutaj nie spisało. Jak przy poprzednich trzech kapelach byłam w stanie słyszeć każde słowa wokalisty, tak tutaj miałam problemy z wyłapaniem kiedy zaczyna się refren, a kiedy zwrotka danej piosenki. Gdybym nie znała bardzo dobrze numerów tej kapeli, to zapewne nie byłabym w stanie rozróżnić granych przez nich numerów. Jednak słabe nagłośnienie wokalu, nie przeszkodziło mi w dobrej zabawie. Tym razem pod sceną zrobiło się bardziej kobieco (czyżby urok osobisty wokalisty KOG przyciągał pod scenę wszystkie niewiasty?) i nieco puściej niż na poprzednich zespołach. Zapewne nawet mało kto zauważył, że do publiczności dołączył wokalista Burning Down Alaska, który razem z nami skakał i śpiewał. Aż przypomniał się nam występ A Lot Like Birds, kiedy to w tłumie bawiłyśmy się razem z Kurtem Travisem. Mimo tego mam jednak wrażenie, że publiczność już nieco mniej bawiła się podczas headlinera. A szkoda, bo ta kapela zasługuje na dużo większą uwagę. Wracając do samego występu, to metalcore’owcy z Kaliforni nie omieszkali zagrać także kilku utworów z ich debiutu. Wśród ich repertuaru mogliśmy usłyszeć utwory takie jak: “Guns & Girls”, czy “Delusionist”. Na koniec swojego bardzo krótkiego setu zagrali jeden ze swoich nowszych utworów – “Hollow Tongue”. Na bis zagrali jeszcze jedną piosenkę – “Who I Once Was”. Jednak zagranie sześciu piosenek (razem z tą dodatkową) okazało się być niewystarczającą liczbą, zwłaszcza jak na gwiazdę wieczoru. W końcu w ich repertuarze nie brakuje utworów, które mogliby wtedy zagrać, chociażby “Eternal Burn”, którego bardzo mi zabrakło w ich secie. Mimo ogromnych starań publiczności, muzycy nie musieli nas przeprosić i ze względu na brak czasu nie mogli dla nas więcej zagrać. Szkoda. Bo było widać, że nie tylko my, ale także i oni nieziemsko bawili się we Wrocławiu i jakby mogli to zagrali by dla nas wszystko, to co chcemy. Mamy nadzieję, że następnym razem usłyszymy nieco więcej piosenek, gdyż liczymy, że będzie nam dane zobaczyć te kapele jeszcze nie jeden raz :).
Na zakończenie słów kilka
– To był chyba nasz pierwszy koncert, na którym nie widziałyśmy żadnej znajomej twarzy. Tym razem nasza redakcja pojawiła się tam trochę incognito.
– Serdecznie chciałybyśmy pozdrowić muzyków z Burning Down Alaska i Kingdom of Giants, którzy okazali się naprawdę sympatyczni. Nawet próbowali nam wymyślić zajęcie na noc spędzoną na dworcu :).
– Mniej serdecznie pozdrawiamy ludzi spotkanych na PKP. Jednak “szczęście” przyciągania nieco dziwnych ludzi, a to nie zawsze jest dobrą umiejętnością.
– O poszukiwaniach drobnych na szafkę na dworcu lepiej się nie wypowiadamy 😀
Wspólnymi siłami relację napisały: Sylwia Sarama i Ania Kamińska
fot. Tomasz Paprocki