
Recenzja nowego albumu The Dear Hunter – “Act IV: Rebirth In Reprise”
2015 September 7 | AniaThe Dear Hunter jest amerykańską kapelą grającą progresywnego rocka, która powstała w 2005 roku. Początkowo jednak działała jako projekt poboczny Casey’a Crescenzo, który udzielał się wtedy w The Receiving End of Sirens. Kapela przez wszystkie dziesięć lat swojego istnienia zaskakiwała nas na każdym kroku, głównie dzięki swoim oryginalnym kompozycjom, łączeniem stylów i różnych instrumentów. Zaskakiwali nas także ciekawymi konceptami, nie tylko na albumach “Act I – Act III”, także nagranie serii dziewięciu EP-ek składających się na “The Color Spectrum” jest ciekawym posunięciem. Jest to też chyba jeden z ciekawszych konceptów od czasu nagrania przez Thrice serii: “The Alchemy Index”. Zachwytów nie zabraknie także zapewne nad ich najnowszym dziełem “Act IV: Rebirth In Reprise”, które w ubiegły piątek trafiło do sprzedaży.
Nowe wydawnictwo to aż piętnaście nowych kawałków, które zabierają nas w ponad godzinną magiczną podróż. “Act IV: Rebirth In Reprise” jest kontynuacją ich poprzednich albumów: “Act I: The Lake South, The River North”, “Act II: The Meaning Of, And All Things Regarding Ms. Leading” oraz “Act III: Life And Death”. Wszystkie te krążki będą składać się na historię składającą się w całości z sześciu aktów. Głównym bohaterem wszystkich tych krążków jest Dear Hunter, chłopiec urodzony na początku ubiegłego stulecia, który zakochuje się w prostytutce noszącej imię Ms. Leading. Jednakże ich związek nie wytrzymuje próby czasu i każdy idzie swoją własną drogą, w której każdy z nich musi nauczyć się żyć na nowo. W ostatniej z części główny bohater został żołnierzem, który walczy o swoje życie i zmierza się ze swoją przeszłością, tylko po to, by przekonać się o tym, że nadejdzie jeszcze jego czas na prawdziwą miłość. Ostatecznie historia kończy się na przejęciu tożsamości jego zmarłego brata przyrodniego tuż po zakończeniu I Wojny Światowej.
Większość nowego wydawnictwa, to The Dear Hunter, które znaliśmy do tej pory. Przy współpracy zespołu z Awesöme Orchestra, udało im się stworzyć muzyczny świat pod swoją historię. Frontman grupy Casey Crescenzo po raz kolejny pokazuje tutaj nie tylko swoje niesamowite umiejętności wokalne, ale potwierdza jak świetnym jest kompozytorem. Grupa pokazuje nam tutaj ciekawy kontrast, w którym wokalista przekazuje nam wszystkie emocje, a reszta instrumentalistów pokazuje nam niejako osobowość ich muzyki. Dodając jeszcze do tego ciekawe elementy orkiestralne, piękne melodie i melodyjne refreny, zyskujemy coś wyjątkowego. Wszystko to najlepiej możemy dostrzec w najdłuższym, bo trwającym aż dziewięć minut, numerze na krążku “A Night On The Town”.
Sam album rozpoczyna się kawałkiem “Rebirth”, który idealnie pokazuje nam to, z czego znana jest kapela i w kilka minut przedstawi nowym słuchaczom to, z czego słyną. Jednak jeśli wolicie zapadające w pamięci refreny, warto sprawdzić kolejny na płycie numer, czyli “The Old Haunt”, lub serię “The Bitter Suit”. Po przesłuchaniu tych kawałków aż trudno jest nie poczuć tej energii, a refreny są naprawdę łatwe do zapamiętania.. Dla fanów czegoś spokojniejszego i przepełnionego romantyzmem polecam jeden z kolejnych utworów, jakim jest “At The End Of The Earth”. Dla ukojenia własnych myśli warto także sprawdzić “Is There Anybody Here?”The Dear Hunter to także nieco magiczne klimaty, wyjęte prosto z bajek. Wystarczy posłuchać numeru “Remembered”, by przywołać w swojej głowie dzieciństwo i bajkowy świat wykreowany przez Walta Disney’a. Na nowej płycie muzycy nie bali się także nieco poeksperymentować, widać to najlepiej w kawałku “King of Swords (Reversed)”. Piosenka ta jest wesoła, skoczna, w nieco funkowym stylu. Bez wątpienia mogłaby stać się radiowym hitem w latach osiemdziesiątych. Pozytywnej energii nie brakuje także w kolejnym kawałku – “If All Goes Well”. W tym momencie zbliżamy się już prawie do końca tego nagrania. Przed nami zostały jeszcze trzy utwory: “The Line”, “Wait” oraz “Ouroboros”. Pierwszy z kawałków jest nieco spokojniejszy, w którym dominują folkowe dźwięki. Drugi z kolei przywołuje na myśli bardziej współczesne zespoły z tego gatunku, a sama piosenka jest już bardziej energetyczna. Utwór zamykający to wydawnictwo odnosi się do raczej znanego motywu węże zjadającego swój własny ogon, który symbolizuje cykl życia. Sama piosenka jest bardziej mroczna od pozostałych, jednak jest idealnym zakończeniem tego, co mogliśmy usłyszeć do tej pory.
Tak naprawdę The Dear Hunter odkryłam kilka tygodni temu i od tego czasu urzekli mnie swoją muzyką. Tak naprawdę to trudno jest ich nie lubić. Ich piosenki są przemyślane od początku do końca, każda nuta, każdy instrument ma swoje miejsce, które pasuje idealnie. Wszystko jest dopasowane i składa się na coś urzekającego, coś unikatowego, co niewątpliwie wyróżnia się na tle tego, co słuchamy na co dzień. Widać, że muzycy wkładają w ten zespół całe swoje serce i czerpią inspirację z wielu gatunków muzycznych, co widać na tej płycie. Dlatego jeśli lubicie nieco spokojniejsze klimaty i na godzinę chcielibyście przenieść się w inny, magiczny świat, przepełniony harmonią, to zachęcam Was do sprawdzenia tego wydawnictwa.