
Recenzja “Everlasting” od Any Given Day
2016 August 9 | AniaPochodząca z Niemiec kapela Any Given Day rozpoczęła swoją muzyczną karierę w 2010 roku. Cztery lata później na rynku ukazał się ich debiutancki album zatytułowany “My Longest Way Home”. Teraz po dwóch latach od tego wydania, powracają do nas z nowym materiałem. Już wkrótce, 26 sierpnia, nakładem Redfield Records do sprzedaży trafi ich drugi longplay zatytułowany “Everlasting”.
Jeśli słuchaliście poprzedniego dzieła kapeli, to dobrze wiecie czego możecie spodziewać się po tej kapeli. Tym razem wszystko jest lepiej dopracowane, z lepszą produkcją i słychać, że jest to naprawdę kawał dobrej roboty. Najnowsze dzieło muzyków zza naszej zachodniej granicy to przede wszystkim wpadające w ucho melodyjne riffy i ciekawe melodie, które trudno zapomnieć długo po przesłuchaniu albumu. Możemy je usłyszeć w każdej piosence od otwierającego album “My Doom, aż po “The Bitter Man”. Dodatkowo te piosenki mają bardzo podobne początki. Oprócz dobrej oprawy instrumentalnej możemy usłyszeć nie tylko bardzo dobre screamy, ale także czyste wokale, które mogą nam się nieco kojarzyć z dawnym Killswitch Engage, co oczywiście jet bardzo na plus. “Everlasting” to przede wszystkim mocne metalcore’owe brzmienia, połaczone z wpływami modern motelu. Mimo tego warto zaznaczyć, że utwory są cały czas melodyjne i okraszone melodyjnymi refrenami. Na uwagę zasługują tutaj utwory takie jak: “Endurance”, “Coward King”, czy “Arise”, w którym gościnnie wystąpił Matthew Heafy z Trivium. W tym miejscu warto także sprawdzić jeden z kolejnych utworów, jakim jest “Masquerade”. Jest to jeden z mocniejszych, mroczniejszych i bardziej agresywnych utworów na tym nagraniu. Tę mroczną całość dopełnia ciekawy melodyjny refren, trochę w stylu Detroy The Runner. Najnowsze dzieło kapeli to także odrobina eksperymentów, mamy tutaj mówione fragmenty w “Sinner’s Kingdom”, a także odrobinę elektroniki w “Mask of Lies”. Mimo małego eksperymentu wszystko komponuje się w składną całość. Na płycie usłyszymy także piosenki utrzymane w średnim tempie takie jak: wspomniane już “My Mood”, “Levels”, czy po części “Farewell”. Ostatni stytułów jest zdecydowanie najspokojniejszym na całej płycie. Przynajmniej w połowie, bo pod koniec nie brakuje mu mocniejszego uderzenia. Na uwagę zasługuje Muzycy podjęli także małe ryzyko i dali odrobinę elektroniki w “Mask of Lies”. Nie zaszkodziło to zupełnie odbiorowi tego utworu i wszystko brzmi tak, jak powinno. Na sam koniec możemy usłyszeć “The Bitter Man”. Piosenka mimo, że ma klimatyczny i spokojny początek, szybko przeradza się w utwór pełen energii.
“Everlasting” jest bardzo dobrą propozycją głównie dla fanów modern metalu połączonego z metalcorem i odrobiną melodyjności. Instrumentalnie nagranie stoi na naprawdę wysokim poziomie, nie brakuje tutaj ciekawych partii. Także wokalnie wszystko brzmi świetnie. Wokalista grupy, Dennis Diehl, robi naprawdę niezłą robotę przechodząc od mocnych screamów do melodyjnych czystych wokali. Co prawda formuła piosenek, w których nazmianę słyszymy mocne zwrotki chwytliwe refreny dla jednych może wydawać się nudna i przewidywalna. Mi osobiście to jednak nie przeszkadza, bo całości słucha się bardzo dobrze.