
Recenzja: Chained – “Dark Dreams”
2016 December 21 | SylwiaNie da się oszukiwać, że koniec roku już tuż tuż nim jednak rozpoczniemy kolejną podróż na około Słońca i wesołe 365 dni postanowiliśmy nieco przyjrzeć się najnowszym wydawnictwom. Mamy tutaj oczywiście na myśli krążki zamykające ostatni kwartał 2016 roku. W tej recenzji skupimy się na najnowszym mini-albumie pochodzącej z Włoch grupy Chained. Ich EP-ka (Płyta) nosi nazwę “Dark Dreams”, a na rynku muzycznym pojawiła się 18 Grudnia za pośrednictwem This Is Core. Swoją drogą to właśnie wytwórnia zapewnia nas, że jest to muzyka przeznaczona dla zwolenników Alice In Chains, Stone Sour, Godsmack, Tool czy Five Finger Death Punch – cóż być może, ale ja nie jestem tego aż taka pewna. No nic zapraszam do czytania.
Jako wstęp, a zarazem intro wykorzystano dźwięki, które faktycznie wprowadzają słuchacza w klimat rodem z koszmaru. Zdecydowanie nawiązują więc do tytułu i tematu przewodniego EP-ki lecz z samą muzyką nie mają wiele wspólnego. Do sensowniejszych dźwięków powracamy wraz z drugim kawałkiem, utworem zatytułowanym “Last Whisper”. Melodia i rytm tego numeru przynosi na myśl tzw. opening z Anime, to plus słyszalny włoski akcent wokalisty tworzy ciekawą kombinację. Całość jest spójna i w ostatecznym rozrachunku brzmi całkiem nieźle. Nie innaczej to wygląda w przypadku kolejnych dwóch piosenke, “Everything Is Fire” i “Chained On Cross”. Oba kawałki przynoszą na myśl muzykę urwaną rodem z “Deathnote’a” ( z resztą okładka też nasuwa podobne skojarzenia) połączoną z wokalami brzmiącymi niczym wersety śpiewane przez Jonathan’a Davis’a (KoRn) – chociaż istnieje szansa, że to tylko ja słyszę tutaj Korn’a, a reszta słuchaczy będzie miała swoje skojarzenia (nieco bardziej na miejscu). Odnośnie pierwszego wymienionego utworu warto też nadmienić, że znalazł się w nim moment zasługujący na solidne “NIE”, zapętlenie wokalne około drugiej minuty. Po za tym w tekście brakuje nieco różnorodności, ostatecznie jednak nie jest najgorzej. Drugi kawałek, którego tytuł mówi sam za siebie jest numerem z mocą słyszalną w melodii. Tutaj jednak wokalnie nie jest najlepiej, szczególnie w refrenie, gdzie także i treść jest na niskim poziomie. Pomiędzy tymi dwoma piosenkami znalazł się jeszcze jeden “przecinek”, a mianowicie “Prelude” – pominęłam go celowo, bo są to raptem kilkusekundowe dźwięki rodem z kościelnej mszy.
Ostatnie trzy numery, czyli “Blood”, “Shut Your Mouth”, a do tego tytułowe “Dark Dreams”, to nieco słabsza część całego krążka. Na ten moment robi się już nieco monotonnie i nudno. O ile “Blood” jeszcze nieco ratuje sytuację, o tyle w kolejnym utworze mam już problem na tyle duży problem z frontman’em, że nie jestem nawet pewna czy przesłuchałam piosenkę do końca. Tytułowy kawałek, gdyby nie był słuchany z “szeregu” mógłby okazać się nie najgorszy, jednak wokale są średnie i nieco utrudniają odbiór tego numeru. Za to nieco łagodniejsza melodia tego utworu dodaje mu swego rodzaju uroku. Ostatecznie krążek w moim odczuciu zasługuje na mocne 3.5, momentami słucha się go naprawdę dobrze, jednak wokalista w pewnych momentach pozostawia wiele do życzenia.