Recenzja “Aeon” od Burn After Me
2016 October 4 | AniaBurn After Me to pochodząca w Włoch kapela, która swoją karierę rozpoczęła w 2012 roku. Na swoim koncie mają już EP-kę “Healing My Wounds” oraz debiutancki krążek “Ascent” sprzed trzech lat. Do tej kolekcji dołączył właśnie ich nowy album zatytułowany “Aeon”, który swoją premierę miał 23 września.
Jak mówią sami muzycy, w swoim najnowszym wydawnictwie starali się opowiedziedzieć historię opartą na “Boskiej Komedii” Dantego Aligheri. Tę wielowymiarową opowieść udało im się opowiedzieć na różnych płaszczyznach. Od grafik zawartych w książeczce obrazujące kolejne etapy podróży bohatera, aż po muzykę, w której rónież odzwierciedlono tę przeprawę od bram piekieł aż po zbawienie. Dlatego też podążając tym konceptem, naszą przygodę nie tylko z krążkiem rozpoczynamy w Piekle. Nic dziwnego, że ta część pod względem muzyki jest mało grzeczna. Wraz z kawałkiem “Cocytus” wchodzimy w ten świat mroku. Jest na prawdę mocno, głośno, a wokale są dość brutalne. Nie ma tutaj mowy o żadnych czystych wokalach, czy melodyjnych refrenach. Nie oznacza to jednak, że panuje tam kompletny chaos. W kolejnych utworach: “Chasm i “Phlegethon” tajemniczości dodają także orchestralne fragmenty, które także nadają utworom pewnego charakteru i przełamują całą tę brutalność. Nieco bardziej melodyjnie, zwłaszcza pod względem instrumentalnym robi się wraz z kawałkiem “Lustful”. Pod sam koniec możemy usłyszeć także odrobinkę czystych wokali i solówkę. Ten utwór zapowiada nam kolejną część podróży, czyli Czyściec, którą rozpoczynamy wraz z “Head Bowned”. W tym świecie piekielna brutalność przeplata się z boską melodyjnością, dlatego też w kilku najbliższych utworach te dwa nurty będą się ze sobą ścierać. Od tego momentu jest bardziej melodyjnie, instrumentalne wstawki są bardziej chwytliwe, wokale nieco mniej brutalne i od czasu do czasu przeplatają się z czystym śpiewaniem. Dobrze można to zauwazyć chociażby w “Sewn Shut Eyes”, “Right Fit”, czy “Chaste Kiss”. Trzeba przyznać, że te utwory wpadają w ucho naprawdę szybko. Wraz z każdą nutą i kolejnym utworem melodyjność wzrasta, aż do momentu, w którym wchodzimy w kręgi Raju wraz z utworem “Beatrix”. W tym momencie robi się już naprawdę spokojnie. Wystarczy przesłuchać początek wspomnianego przed chwilą utworu, by poczuć się lekkim i odprężonym. Nie brakuje tutaj screamów, jednak ustępują one na rzecz czystych wokali. Kompletny spokój panuje już w kolejnych utworach – “Fixed Stars” oraz “Angels”, które pokazują nam tę delikatną stronę kapeli. Całą tę podróż kończymy wraz z instrumentlanym kawałkiem “Empyrean”, który naprawdę dobrze kończy tę historię, jak i całą płytę.
Płyta sama w sobie zrobiła na mnie całkiem duże wrażenie, zwłaszcza, że słyszę po raz pierwszy o tej kapeli. Jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie to, że w tych dwunastu piosenkach starali opowiedzieć nam naprawdę trudną historię i wyszło im to naprawdę świetnie. Zaprezentowali nam niie tylko swoją interpretację poematu, ale pokazali nam siebie i to, że potrafią pisać utwory w różnym stylu. W końcu nie brakuje na tym nagraniu bardzo mocnych i brutalnych utworów, a także tych zupełnie spokojnych przepełnionych delikatnością i melodyjnością. Naprawdę ogromny plus za pokazanie tak różnych kawałków, które mimo swojej różnorodności tworzą spójną całość.