
Relacja: Rock For People 2023, Nostalgiczna podróż z elementem zaskoczenia.
2023 July 30 | SylwiaNa tym etapie można już śmiało zasugerować, że jak co roku i ten czerwiec postanowiliśmy spędzić krzątając się po czeskiej miejscowości Hradec Králové i okolicach. A wszystko to za sprawą organizowanego właśnie tam festiwalu Rock For People. Tegoroczna edycja trwała cztery dni i łącznie udostępniła przybyłym fanom muzyki aż siedem scen, na których można było zobaczyć większe i mniejsze gwiazdy muzyki rockowej. Zapraszamy do przeczytania naszego podsumowania tego wypadu i mamy nadzieję, że właśnie w ten sposób zachęcimy was do zobaczenia tego wydarzenia za rok.
Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy już pewnie zauważyli zwrot “Nostalgiczna podróż” ukryty w tytule, ale przytoczymy go jeszcze raz bo to właśnie on opisuje najlepiej kilku wykonawców jacy zagościli na głównych scenach w ciągu tych czterech dni trwania festiwalu. Pierwszego dnia były to grupy Simple Plan oraz Slipknot, w kolejnych można wspomnieć też Billy Talent, Papa Roach czy Muse. Dla takich muzycznych staruszków jak my, dzieci lat 90-tych ubiegłego wieku to była świetna okazja by przypomnieć sobie lata, w których przechodziliśmy etap dojrzewania i zapoznawania się z ówczesnymi kapelami na topie. Na liście tej powinni znaleźć się też członkowie zespołu Incubus. Niestety dla fanów tej kapeli to właśnie ich występ w tym roku zyskał miano “wielkiego odwołanego”. Wracając jednak do początku, po trudach dojazdu i odnalezieniu miejsca parkingowego (co też nie było łatwym wyczynem) udało nam się zahaczyć o występ amerykańskiej grupy I Prevail. Co prawda ominął nas sam początek koncertu, ale dalsza część udowodniła, że grupę warto zobaczyć na żywo, a już na pewno nie zasługują na to by wyjść zanim pojawią się na scenie “bo Pierce The Veil już wystąpiło” 😉 Świetnie wypadł utwór “Scars”, nie brakło też nowszych hitów czyli “Bow Down” (słyszane w oddali) , “Body Bag”, “Hurricane” czy “Bad Things”. Na wyróżnienie zasługują też covery “Chop Suey!” (System of a Down) i “Raining Blood” (Slayer). Zaraz po tym występie na przeciwległej scenie zaczynali grać Kanadyjczycy z Anti-Flag i nikt wtedy nie przypuszczał jeszcze, że będzie to jeden z ich ostatnich występów na żywo. Grupa niejednokrotnie pokazała już co w jej mniemaniu oznacza punk i jak należy go grać na scenie. W czasie koncertu w Czechach było podobnie, “Die for the Government” rozpoczęło set z przysłowiowym przytupem, dalej przeszliśmy przez “American Attraction”, aż do “Brandenburg Gate” bez najmniejszego spadku formy. Tutaj chcielibyśmy również podkreślić, że kolejne dni po tym występie, grupa spędziła w Polsce, gdzie zagrała dwa równie energiczne koncerty.
W następnej kolejności na głównej scenie pojawiła się formacja Architects promująca wciąż w głównej mierze swój najnowszy krążek “The Classic Symptoms of a Broken Spirit”. Album okazał się być na tyle dobry, że publika nie okazała oporu i świetnie bawiła się do sporej ilości najnowszych singli chociażby “A New Moral Low Ground”, “Tear Gas” czy “Deep Fake”. Szkoda jednak, że grupa z takim dorobkiem w swojej dyskografii nie mogła zmieścić wszystkich wyczekiwanych utworów i niestety jakieś 75% setlisty oparto na wspominanej wyżej płycie i dwóch poprzedzających ją wydawnictwach. Usłyszeliśmy więc takie klasyki jak “Doomsday” i “Animals”, ale mi zdecydowanie brakowało kawałków z “The Here and Now” i “Hollow Crown”, które wprowadziły ich na szerokie wody muzycznego świata i do mojego odtwarzacza. Swoją drogą strach pomyśleć, że to już prawie 15 lat od premiery drugiego z nich, a o pierwszych dwóch longplay’ach Brytyjczyków to już w ogóle prawie nikt nie pamięta (“Nightmares” i “Ruin” kolejno z 2006 i 2007 roku). Pomijając jednak braki w repertuarze, to zespół nie przestaje zaskakiwać energią sceniczną i oddaniem z jakim występują. Ich koncerty są jednymi z tych, na których warto być chociaż raz (ewentualnie 15, jak siniaki wam nie straszne). Podobnie jest z inną równie bogatą stażem grupą – Simple Plan, którzy wystąpili niedługo później na drugiej co do wielkości scenie. Kanadyjczycy też są formacją, którą trzeba wpisać na swoją listę “Seen Live”, szczególnie jeżeli z sentymentem patrzy się na wczesne lata dwutysięczne, kiedy to dobili szczytów swojej popularności. W końcu kto z was nie ma uśmiechu na twarzy i melodii żyjącej w uszach na zasadach ‘rent free’ słysząc zdanie “I’m Just a Kid” (… and life is a nightmare …) niech niech podniesie rękę w górę 😉 Pop-punkowcy zaserwowali zgromadzonym solidną dawkę nostalgii nie tylko wspominaną nutą (z gościnnym udziałem LØLØ), ale też kawałkiem “What’s New Scooby Doo?” ze specjalnego odcinka Scooby Doo czy “Shut Up!”, “Addicted” lub “Me Against the World” ❤. W bonusie do wspominek dorzucono również mush-up stworzony z coverów “All Star” (Smash Mouth), “Sk8er Boi” (Avril Lavigne) i “Mr. Brightside” (The Killers). Nowsze numery z dyskografii kapeli, których w tym wypadku było zdecydowanie mniej np. “Iconic” czy “Million Pictures of You” również wypadły wyjątkowo pozytywnie ale żeby nie było idealnie z setlisty mógłby wypaść numer “Summer Paradise”. Nie jest to co prawda nowość z ostatnich lat, ale chyba nikt nie płakałby za najbardziej popowym kawałkiem SP w historii, nękającym nas z każdego kąta w 2011 roku. Niestety w tym samym czasie co Kanadyjczycy pod namiotem występowało Polaris więc nie udało nam się posłuchać ich zbyt długo. Jak się okazało – była to ostatnia szansa by zrobić to tego lata, z przyczyn oczywistych i bardzo przykrych. Tutaj warto podkreślić jedną z największych wad festiwali – często i gęsto trzeba wybierać kogo chcemy posłuchać, a czyj koncert możemy “odpuścić”. Oczywiście alternatywą jest bieganie pomiędzy jednym miejscem a drugim i zobaczenie obu wykonawców, ale wtedy sporo czasu schodzi na ten bieg i finalnie tracimy kawałek obu koncertów. Na koniec dnia już na spokojnie udało nam się zobaczyć jeszcze koncert formacji Slipknot. ‘Wesoła, spokojna niczym biesiadna’ muzyka zgromadziła sporej wielkości tłum (naszym zdaniem większy niż kolejnego dnia MGK jakby się ktoś zastanawiał) i dała prawdziwy pokaz swoich diabelskich umiejętności. Wykonali łącznie szesnaście utworów w tym “Psychosocial”, “Duality”, “Snuff” czy “People = Shit”.
Trochę snu, jakaś delikatna regeneracja i jedziemy z drugim dniem festiwalu. Dla nas początkiem był ‘wczesnoporonny’ koncert amerykańskiej formacji Set It Off. Grupa, która cały czas stabilnie trzyma się jednego gatunku, ale nadal zapewnia nam pomysłowe rozwiązania w jego zakresie zagrała całkiem solidny set składający się z jedenastu kawałków. Na szczególne wyróżnienie zasługuje numer “Punching Bag”, który od stosunkowo niedawna znajduje się w repertuarze zespołu. Ta nowość daje nadzieję, na całkiem niezły materiał w najbliższej przyszłości, a sięgając nieco wstecz usłyszeliśmy również klasyczne “N.M.E.”, “Why Worry”, “Ancient History”, “Killer in the Mirror” czy “I’ll Sleep When I’m Dead”. Prawdą jest jednak, że w czasie tego występu nie było słabych momentów, całość opierała się na równym muzycznym poziomie i niesamowitym kontakcie z publiką. Sprawdzenie amerykanów polecamy każdemu, kto będzie miał taką okazję. Na scenie w piątek zaprezentowała się również pochodząca z Kanady wokalistka LØLØ, która odziedziczyła miejsce na Evropa 2 Stage, gdy line-up uległ delikatnym modyfikacjom (wypadł Sueco). Lauren Mandel bo tak naprawdę się nazywa, jest na początku swojej muzycznej kariery, to też set nie był zjawiskowo długi, ale całkiem solidny. Z pewnością artystka pokaże jeszcze na co ją stać, a my jesteśmy przekonani, że dojdą nas o tym słuchy 🙂 Z taką samą nadzieją patrzymy na przyszłość kapeli Cold Years, którzy także odwiedzili tego dnia festiwal – chociaż Panowie na scenie są już nieco dłużej. Dla czeskiej publiki (i kilku przybyszy z zagranicy) ekipa z Aberdeen zagrała 10 kawałków w tym “Goodbye to Misery”, “Britain Is Dead” oraz “32”. Okazali się być naprawdę pozytywnym zaskoczeniem tego dnia dając niesamowicie porywający i poprawny koncert. Mamy nadzieję, że wydarzenia odbywające się w Poznaniu i Warszawie niedługo potem również takie były! Tego samego wieczoru mieliśmy okazję zobaczyć również kolejny fragment naszej nostalgicznej podróży, Hollywood Undead oraz Billy Talent. W tym zestawieniu oba zespoły złapały super kontakt z publicznością i wytworzyły klimat sprzyjający udanej zabawie. Kapela pochodząca ze słonecznej Kalifornii pogodę również przywiozła ze sobą, więc nie było mowy o chłodzie przy ich największych hitach. Wśród tych klasyków pojawiły się między innymi “Comin’ in Hot”, “War Child”, “Everywhere I Go” czy kończące set “Undead”. Trafił się też znacznie młodszy numer “CHAOS”, a w kulminacyjnym momencie mieliśmy okazję usłyszeć również covery “Du Hast” (Rammstein) i “Enter Sandman” (Metallica)… I choć nikt by się tego nie spodziewał, to właśnie niemiecki kawałek wywołał wśród środkowoeuropejskiej publiki większy zamęt 😉 Z kolei kanadyjski zespół występujący nieco później na tej samej scenie poszedł na rekord i zaprezentował zgromadzonym aż dwadzieścia swoich najlepszych kawałków powstałych na przestrzeni niemal trzech dekad ich scenicznej kariery. Fani usłyszeli więc nie tylko “Fallen Leaves”, powtarzane na początku 2010 roku w MTV niczym dzisiaj reklamy tabletek na wątrobę i potencję. Ale w pakiecie zyskali też “This Suffering”, “Red Flag”, “Try Honesty”, “Devil on My Shoulder”, “Viking Death March” czy nowsze “Reckless Paradise” i “I Beg to Differ (This Will Get Better)”. Dla nas jednak zawsze wygrywa “Rusted From The Rain”, a i tej nuty w secie nie zabrakło.
Na koniec tego dnia przypadał występ rapera, pop-punkowca, rockman’a, gitarzysty i największego fana różu w jednym czyli Colson’a Baker’a występującego na scenie pod pseudonimem Machine Gun Kelly. Amerykanin i jego ‘pop-punkowa’ era zdominowali główną scenę rockowej imprezy i utwierdzili nas w przekonaniu, że jego prawdziwa publika niestety nie może jeszcze samotnie wyjeżdżać na festiwale muzyczne. Studyjne wersje numerów z jego ostatniej płyty są do przeżycia gdy polecą w tle z przypadku, jednak grane ze sceny są ciężkie do słuchania. Odnosimy się tutaj np. do kawałków “Forget me too”, “Jawbreaker” czy “Bloody Valentine”. Inne hity z jego muzycznej kariery jak np. “Papercuts” też wydają się być mało porywające. Nie dziwi więc fakt, że tłum był średnio zainteresowany tym występem, a stoiska z czeskim złotym trunkiem cieszyły się wyjątkowym wzięciem. Dla nas jest to artysta, który dobre nuty ma tylko z występującymi gościnnie wokalistami lub gdy samemu zdarzy mu się udzielić u innych wykonawców. Wytrwali w boju mogli potem na przełomie dnia drugiego i trzeciego poprawić swoje muzyczne wrażenia wybierając się na występ formacji Sleep Token. Grupa zagrała na jednej z mniejszych festiwalowych scen. My jednak do wytrwałych ‘staruszków’ już nie należymy i na teren lotniska wróciliśmy dopiero kolejnego popołudnia na koncert dawany przez grupę The Hunna. Bardzo nieoczywiste i niespodziewane sceniczne zacięcie w wykonaniu Brytyjczyków to dobrze rozpoczęty dzień numer 3. W tym secie najlepiej wypadły kawałki “I Wanna Know”, “I Don’t Like You..OK”, “Can’t Break What’s Broken” oraz nieco wolniejsze “The Other Side”. Za to zwieńczenie koncertu i kawałek pt. “Trash” to jeden ze słabszych punktów tego show – kolejność zdecydowanie do zmiany przynajmniej w naszej opinii. Narzekaliśmy już na jednego z headlinerów i niestety na tym nie skończymy. Na głównej scenie kolejnego dnia też bywały cienkie momenty, a dokładniej ujmując był to set X Ambassadors. Chociaż w tym wypadku to nie wykonanie jest winowajcą, a po prostu nasze własne upodobania. Powracająca po 7 latach na festiwalową scenę ekipa gra wolniejszą wersję rock’a, która nie wpada w nasze uszy tak jak mocne gitarowe riffy. W czasie tego stosunkowo krótkiego (patrząc na np. Billy Talent) występu nie zabrakło między innymi radiowego hitu tj. “Renegades” i równie znanego “Unsteady”.
Również w sobotę krótko ale mocno pod namiotem zaprezentowała się pochodząca z Francji formacja LANDMVRKS. Chłopaki sceniczne przedstawienie rozpoczęli od jednego ze swoich najlepszych kawałków czyli “Lost In A Wave”. Z głośników można było usłyszeć również “Blistering”, “Death” czy kończące i dające nieco oddechu “Fantasy”. I chociaż w wypadku tego zespołu słuchaczy było znacznie mniej (niesłusznie) to koncert i powstała przy nim atmosfera należały do jednych z najlepszych. Na tym samym poziomie można umieścić wykonujących podobny rodzaj muzyki Brytyjczyków z While She Sleeps, którzy nieco później pojawili się na tej samej scenie. Ta ekipa miała już więcej czasu na to by popisać się swoją grą i tak też było. Trzynaście utworów w ich wykonaniu sprawiło, że w naszych zmęczonych już ciałach pojawiło się nieco energii, a na język same wpadały słowa z “The Guilty Party” czy “Silence Speaks” (oczywiście w zakresie naszych możliwości wokalnych). Na setliście zabrakło staroci typu “Be(lie)ve”, ale można było usłyszeć też między innymi “Sleeps Society”, “Anti-Social”, “You Are We” oraz “Four Walls”. Odwróciliśmy trochę kolejność wydarzeń, wspominając wcześniej o Anglikach jednak postanowiliśmy, że wykonawców z głównej sceny zostawimy do omówienia na koniec. A to dlatego, że Papa Roach to kolejny kawałek nostalgicznej układanki, a o The 1975 i tym jak się nie popisali można w sumie zapomnieć (co też uczynimy). Amerykanie znani przede wszystkim z “Last Resort” i albumu pt. “Infest” otwierającego nowe millenium powrócili na scenę czeskiego wydarzenia po dziesięciu latach od swojej ostatniej wizyty. Podobnie jak w przypadku Billy Talent i tutaj nastała potrzeba by upchać trzydzieści lat pracy nad muzyką w set trwający nieco ponad godzinę. Efektem tych starań było osiemnaście kawałków (niestety z trzema zbędnymi coverami po drodze i tylko fragmentem “Dead Cell” !). Słuchacze otrzymali w tym pakiecie nowsze “Cut the Line”, “Ego Trip” oraz “Help”, a także klasyczne “Scars”, “…To Be Loved”, “Getting Away With Murder”, “Forever” czy “Between Angels and Insects”. I chociaż miałam okazję swego czasu usłyszeć na żywo ten kawałek to tradycyjnie zabrakło mi w tym zestawieniu “She Loves Me Not” (grają ten kawałek bardzo sporadycznie, ostatnio w 2021 roku wg. setlist.fm).
Niedziela czyli czwarty a zarazem ostatni dzień w Hradec Králové upłynęła w oczekiwaniu na koncert Muse jako gwiazdy całej tegorocznej edycji. Nim jednak Anglicy pojawili się na scenie mieliśmy okazję zobaczyć jeszcze kilku innych wykonawców. Pierwszy z nich to dowodzony przez wokalistkę i gitarzystkę w jednym australijski projekt Stand Atlantic. Grupa wykonała łącznie jedenaście kawałków z czego kluczowymi zdawały się być “Deathwish”, “kill[h]er”, “Pity Party”, “Lavender Bones” czy ubiegłoroczne “Hair Our”. Ze względu na wczesną godzinę liczebność publiki nie zrobiła wrażenia, ale mimo to zespół zaprezentował się ze swojej najlepszej strony. Jako kolejna na tej samej scenie zagościła dobrze nam znana formacja Bury Tomorrow. Pochodząca z Wielkiej Brytanii ekipa niejednokrotnie pokazała już, że warto poświęcić czas na ich występy i tym razem nie było inaczej – chociaż osobiście preferuję ich w wersji klubowej gdzie znacznie bardziej widać ten kontakt z publicznością i oddanie muzyce. Koncert w ramach czeskiego festiwalu technicznie trzymał poziom, publika kipiała energią chociaż podobnie jak przy innych mocniejszych występach w czasie tej imprezy zgromadzonych nie było wielu. Dla porównania dojście pod scenę na Bring Me The Horizon w Gliwicach graniczyło z cudem, tutaj nie byłoby to takie trudne gdyby ktoś miał taką potrzebę. Warto dodać, że dla tych, którzy przybyli pod Youtube Music Stage trafiła się okazja aby usłyszeć nowości w repertuarze zespołu w tym kawałki “LIFE (Paradise Denied)” czy “DEATH (Ever Colder)”. Oba te numery powstały już przy współpracy z nowym wokalistą kapeli i chociaż ukrywa się on z tyłu sceny to talentu nie można mu odmówić. Zmiana składu, choć w skutkach całkowicie nieszkodliwa to niestety na stałe wykluczyła jeden z naszych ulubionych utworów – “Lionheart”, ale to podkreślamy już tylko na marginesie. Wracając jednak do meritum, modyfikacje okazały się być motywem przewodnim ostatniego dnia wydarzenia. Niestety z przyczyn zdrowotnych koncert grupy Incubus został całkowicie odwołany, a w ich miejsce wskoczył wykonawca pierwotnie mający wystąpić w ramach “Secret Show”. Ową niespodzianką okazał się być ubiegłoroczny debiutant (nie tylko na festiwalu ale ogółem poza UK) – formacja The Hara. Panowie, którzy swoim występem w 2022 roku zapewnili sobie spore grono odbiorców u naszych południowych sąsiadów ekspresem i trochę z przypadku awansowali z małej scenki do Main Stage. Grupa zaprezentowała się w naszych oczach całkiem dobrze, a ich repertuar ma w sobie wątek muzyki popularnej więc nie wzbudził w słuchaczach rozpaczy. Finalnie dochodzimy jednak do wniosku, że taki wybór na główną scenę nam nie odpowiada i mielibyśmy inne pomysły na uzupełnienie tej luki czasowej. Przykładowo występującym na Evropa 2 Stage, zdecydowanie bardziej znanym zespołem Nothing More. Koncert tej grupy w naszym rankingu znalazł się bardzo wysoko. A trzynaście kawałków w tym “This Is the Time (Ballast)”, “Jenny” czy “Don’t Stop” porwało nie tylko nas, ale i pozostałych uczestników wydarzenia.
Nothing But Thieves mający zagrać na Main Stage również zaliczyli delikatną zmianę planów, ostatecznie swój czas dostając nieco później niż pierwotnie zakładano. Zespół zaprezentował się jako przedostatni i nikt z tego powodu nie zamierzał rozpaczać. No może Ci, którzy jeżdżą z festiwalu na festiwal – Anglicy w tym roku zdominowali letnie imprezy i praktycznie ze świecą można szukać miejsca gdzie nie zagrali lub gdzie nie pojawią się już wkrótce 😉 Muzycznie doceniamy, że pojawiła się jeszcze ociekająca nowością nuta “Welcome to the DCC”. To naprawdę solidny kawałek, który zaserwowano nam już na samym początku. Dalej było jeszcze lepiej choć bardziej klasycznie – oczywiście nie zabrakło wieńczącego występ numeru “Amsterdam”, płaczliwego “Sorry” oraz chwytliwego “Trip Switch”. Dalej zostało już tylko wyczekiwane Muse i ich występ kończący tegoroczną edycję Rock For People. Brytyjczyków na scenie po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć dawno temu w Krakowie, wtedy jeszcze na Coke Live Music Fesitval i muszę przyznać, że od tego czasu nie zmieniło się nic. Zabrakło tylko wielkich piłek rzucanych w tłum. Po ponad dekadzie więcej na scenie doszlifowali już i tak świetny repertuar i dołożyli kolejny materiał do słuchania – nie dziwne więc, że ze sceny wybrzmiało “Won’t Stand Down” i “We Are Fucking Fucked“. Dla nikogo nie powinno być więc zaskoczeniem, że to “Knights of Cydonia”, “Supermassive Black Hole” (ekhem, pokolenie wychowane na “Twilight” musimy trzymać się razem), “Plug In Baby” czy “Uprising” wywołały prawdziwe uśmiechy wśród zgromadzonych. Dwadzieścia świetnych kawałków, lata pracy streszczone w półtorej godziny i każdy letni imprezowicz wracał do domu bogatszy o niezapomniane doświadczenia. Oczywiście zapewniła je nie tylko grupa Muse. Ukłon w należy się w stronę każdego artysty występującego w ramach tego wydarzenia. Jednak finał dopełnił całości i utwierdził nas w przekonaniu, że warto przekraczać granice (państwowe i te muzyczne) dołączając do grona odwiedzających Hradec Králové w przyszłym roku. Do zobaczenia!