Relacja: Czy Wrocław sprawdził się jako miasto goszczące Never Say Die Tour?

2019 December 8 | Sylwia


Z pewnością wielu z was miało okazję uczestniczyć bądź też planowało wybrać się na jeden z koncertów z serii Impericon Never Say Die. Trasa która swoją historię rozpoczęła w Niemczech cyklicznie odbywa się od 2008 roku i już kilkukrotnie zahaczała również o Polskę. W listopadzie po raz kolejny mieliśmy okazję uczestniczyć w koncercie z tej serii, drugi rok z rzędu odbywał się on we wrocławskim klubie Zaklęte Rewiry.

W swojej koncertowej karierze aż sześciokrotnie miałam okazję uczestniczyć w koncercie z tej serii, niewiele jest więc rzeczy, które faktycznie powinny mnie zaskoczyć przynajmniej pod względem organizacyjnym tego typu imprezy. Często i gęsto odkrywam jednak, że najmniej znane formacje ruszające w tą trasę to prawdziwe smaczki core’owej sceny. Tym razem nie było inaczej o czym świadczył bardzo krótki lecz intensywny set od Great American Ghost. Zespół, który ukształtował swoje szeregi zaledwie sześć lat temu w przyszłym roku wyda swój trzeci studyjny krążek dzięki czemu w czasie koncertu mieliśmy okazję usłyszeć również nieco nowości. Amerykanie bezproblemowo porwali za sobą nieliczną publikę przy okazji skradając serca starych wyjadaczy. Występujący w następnej kolejności Alphawolf, a także Polar tych samych fanów sceny niczym nie zaskoczyli. W przypadku australijskiej kapeli, po której przed koncertem spodziewałam się czegoś znacznie bardziej emocjonującego mogę śmiało mówić o zawodzie. Być może było to spowodowane częściowo przez bardzo słabe nagłośnienie, warto jednak zaznaczyć, że z tym problemem borykali się wszyscy występujący tego dnia. Tymczasem Polar występujący niemal zawsze i wszędzie po prostu mnie już znudził. Zespół co prawda przyjechał promować tegoroczny album “Nova”, ale nawet to nie potrafiło zmienić moich odczuć względem kapeli.

Kolejnym niekoniecznie udanym występem może poszczycić się formacja Our Hollow, Our Home. Nie dość, że był to najkrótszy set wieczoru, przerwany przez domniemane problemy techniczne to jeszcze zagrany na średnim poziomie. Za odrobinę nie dopasowany do reszty składu można uznać zespół King 810. Panowie co prawda swój materiał na scenie zaprezentowali bezbłędnie, uwzględniając w to wygląd sceniczny i pożycie z gitarą (kto widział basistę ten wie), jednak wśród publiki można było zauważyć bardziej zdziwienie aniżeli radość ze słuchania. Sytuacja odwróciła się o 360 stopni wraz z występem kolejnych reprezentantów Australii. In Hearts Wake nadal promują swój album “Ark” z 2017 roku, robią to jednak z takim zawzięciem, że w sali nie znalazła się ani jedna osoba, która nie okazała im zainteresowania. Oczywiście trzeba przypomnieć, że czyste wokale zawsze były i będą piętą achillesową IHW, jednak mi osobiście w czasie ich koncertu zabrakło jedynie jednego z moich ulubionych utworów z czasów ich debiutu. Dla zaciekawionych mam na myśli kawałek pt. “Winterfell”, ale jak to się mówi nie można mieć wszystkiego.

Finałem wieczoru byli Japończycy z formacji Crystal Lake, którzy bezproblemowo utrzymali poziom swoich poprzedników. Set mający promować ich najnowszy materiał z wydawnictwa “Helix” okazał się być strzałem w dziesiątkę. Połączenie metalcore z domieszką elektroniki, chwytliwe riffy i potrafiący śpiewać wokalista – to skrót tego jak powinien wyglądać dobry koncert. Podsumowując i odpowiadając na pytanie “Czy Wrocław sprawdził się jako miasto goszczące Never Say Die Tour” muszę stwierdzić, że jak do tej pory średnio to wygląda. Publika pochodząca nie tylko ze stolicy Dolnośląska jest bez zarzutu, jednak problemy z nagłośnieniem powtarzające się drugi rok z rzędu to słaba opcja na tego typu koncerty.

Komentarze: