Recenzja: Dream On Dreamer – “What If I Told You It Doesn’t Get Better”
2020 April 28 | Sylwia SaramaGdy zabieramy się za sprawdzanie nowych wydawnictw często nie skupiamy się jedynie na słuchaniu nowego materiału. Mimowolnie porównujemy go bowiem do poprzednich dokonań zespołów czy też po prostu do innych grup, które znamy i lubimy. W ten sposób wyciągamy wnioski, które kształtują nasze oczekiwania względem przyszłości. Tym razem jednak ten ostatni punkt ‘oceny’ został nam nijak odebrany wraz z informacją o zakończeniu działalności przez zespół jeszcze przed wydaniem nowego albumu. Musimy więc zadać pytanie czy australijska formacja Dream On Dreamer podołała zadaniu jakie sama przed sobą postawiła? Czy mając na swoim koncie ponad dekadę na scenie usatysfakcjonowała słuchaczy zwieńczeniem swojej kariery??
Płyta zatytułowana “What If I Told You It Doesn’t Get Better” to zbiór dziesięciu utworów, który ukazał się na początku kwietnia. Wśród tych kawałków znajdziemy między innymi chwytliwe “Feel So Empty” i “Don’t Disappear”, które pierwotnie zostały opublikowane jeszcze przed premierą całości albumu. Kawałki te niemal bezbłędnie oddają dzisiejsze podejście do metalcore, dzięki czemu skutecznie porywają słuchacza z miłością do odrobiny krzyku w głośnikach. Zagłębiając się jednak dalej w krążek szybko dochodzimy do wniosku, że więcej takich numerów tam nie ma. Niestety! “Explicit” jako trzeci utwór jeszcze podtrzymywał nadzieje, ale gdy materiał zahacza o “Fade Away” utwierdzamy się w przekonaniu, iż album uderza bardziej w łagodne tony. Ciężko powiedzieć czy jest to zaleta, gdyż większość z nas wciąż kojarzy australijski zespół z cięższych nagrań na początku ich kariery. Zapewniam jednak, że w przypadku DOD nie jest to też wada. Wspomniane “Fade Away” dla przykładu po kilkukrotnym przesłuchaniu zyskuje wiele na wartości. Studyjne nagrania czystych wokali zarówno w tym kawałku jak i w każdym kolejnym brzmią bez zarzutu (kto widział zespół na scenie, wie o czym mówię), a melodie chodź proste i pokazujące niewiele umiejętności instrumentalnych kapeli okazują się nie być ostatecznie takie złe.
Jednym z utworów, które potwierdzają, że wolniejsza odsłona grupy może być równie interesująca jak ich dotychczasowe dokonania jest kawałek pt. “December”. Niepozorny początek tej piosenki daje co prawda złudne wrażenie iż nie jest to do końca to co chcielibyśmy usłyszeć. Szybko jednak do gry wchodzi wyjątkowo chwytliwy refren, lekkie zacięcie i ciekawe rozwiązania wokalne rozwiewające tego typu wątpliwości. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że powyższy numer jest jednym z najlepszych na tej właśnie płycie. Nieco inne, bardziej mieszane odczucia pojawiają się u mnie gdy słucham “Sentimental” czy “Spirit Is Moving”. Z jednej strony są to utwory interesujące (nie zaskakujące), z ciekawym podejściem do wokali, a z drugiej mimo wszystko nie zapadające szczególnie w pamięć. Wydawnictwo oferuje nam jednak dwa kawałki, które całkowicie przepadają na tle innych, są to numery “Who We Are” oraz “First Light”. Pomimo tego, że album już niejednokrotnie przeleciał przez moje głośniki nadal nie wyłapałam w nich nic nadzwyczajnego… po za tym, że druga z tych piosenek momentami przywodzi na myśl jeden z bardziej znanych utworów Framing Hanley… “Regrets” to utwór, na który patrzę bardziej przez pryzmat końca pewnego etapu. W końcu to ostatni numer… zamykający karierę jednego ze znanych i lubianych zespołów. W tej roli sprawdził się idealnie, gdyby jednak popatrzeć na niego w normalny sposób to jest średnio interesujący i raczej mętny.
Podsumowując ostatni materiał w karierze Australijczyków jest to album pełen pasji i ciekawych utworów. Pozostawia jednak spory niedosyt szczególnie dla tych, którzy zatrzymali się na mocniejszej części ich twórczości. Szczęście w nieszczęściu, grupa w czasie dziesięciu lat swojej kariery zostawiła po sobie wiele dobrych utworów, które na zawsze wpisały się w historię naszego gatunku. 4/5